Ostatnio nasmażyłam się trochę różnych karnawałowych wypieków, więc tym razem postanowiłam upiec. Joasia na swoim blogu wstawiła pączki włoskie smażone w oleju, ale rodzinka przegłosowała ptysie. Skorzystałam więc tylko z podpowiedzi na krem, ale przepis troszkę zmieniłam.
Krem zrobiłam o smaku limonkowym dosmaczony ajerkoniakiem i dodatkiem bitej śmietany. Całe przygotowanie rozłożyłam sobie w czasie.
Wieczorem upiekłam ptysie i zrobiłam wstępną fazę kremu, a rano dokończyłam i nadziałam . W ten sposób nie narobiłam się, tylko rodzinka moja była zawiedziona bo myśleli że będą jedli wieczorem.
SKŁADNIKI na ok. – no nie policzyłam- zapomniałam- chyba coś ponad 50 parę sztuk:
CIASTO:
- 2 szklanki wody
- 250 gram masła
- 35 dkg mąki pszennej- dałam tortową, bo akurat nie miałam innej, ale lepiej nie ryzykować i dać typ 550
- 8 jaj
- szczypta soli
1)Wodę zagotować z masłem i na gotującą wsypać mąkę energicznie mieszając. Gotować, aż ciasto zacznie odstawać od ścianek naczynia. Przełożyć na talerz, rozpłaszczyć łyżką ( szybciej stygnie ) i ostudzić. Ciasto musi być zimne, bo ptysie nie wyrosną.
2)Zimne ciasto zmiksować dodając jajka. Dodawać następne dopiero wtedy, kiedy każde jajko połączy się z ciastem.
3)Można ciasto przekładać do worka foliowego z końcówką w kształcie gwiazdki lub formować przy pomocy 2- łyżek. Układać w większych odstępach bo ptysie rosną. Ptysie można robić większe od moich.
4)Ciasto wyciskać na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Można piec na tym samym papierze kilka razy. Ptysie piec ok. 30 minut w temperaturze 210 stopni C. W czasie pieczenia nie otwierać piekarnika.
KREM:
- 2 średnie żółtka
- 1 całe jajko
- 125 gram cukru do wypieków
- 80 gram mąki pszennej - typ 500 (poznańska) lub 550 - ważne
- 500 ml mleka 2 %
- skórka starta z 2 małych limonek lub 1 większej
- 7 łyżek ajerkoniaku
- 250 ml schłodzonej śmietany kremówki 36 %
- 1 płaska łyżeczka żelatyny
1)Z mleka odlać odlać 1 szklankę i rozrobić w niej 80 gram mąki. Z żółtek, jajka i cukru utrzeć kogel mogel ( robiłam to w blenderze) i całość wymieszać z z zawiesiną z mąki i mleka.
2)Do pozostałego mleka dodać skórkę z limonki i zagotować. Zdjąć z ognia- dodać mieszankę z mąki, mleka, jaj i cukru- bardzo energicznie wymieszać. Postawić na ogień i gotować mieszając do zgęstnienia.
3)Wylać masę budyniową do opłukanej wcześniej wodą miski i nakryć szczelnie folią spożywczą. Pozostawić do całkowitego ostudzenia- do zimnego.
4)Do zimnej masy dodać ajerkoniak i zmiksować. Dodać wcześniej ubitą śmietanę wymieszaną z rozpuszczoną żelatyną i razem dokładnie połączyć.
5)Nadziewać przekrojone ptysie nabierając kopiastą łyżeczkę kremu i sklejać. Można je posypać cukrem pudrem lub oprószyć kakao, czego ja nie robiłam.
PTYSIE CZYTELNIKÓW:
Ewa Z. z San Diego
Też z San Diego
wyglądają rewelacyjnie:)
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie!!!
UsuńPtysie wyszły Ci piękne , krem rewelacyjny , częstuje się kilkoma :) bo co tam jednego będę brała :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
Pewnie Babciu jak już jeść, to trzeba jeść, żeby dobrze poczuć. Dziekuję.
UsuńPozdrawiam cieplutko!
Droga Pani Danuto,
OdpowiedzUsuńPo ostudzeniu, przygotowany według przepisu budyń robi się bardzo wodnisty. I tak się stało dwukrotnie :(
Czy ma Pani pojęcie jaki może być tego powód?
Pozdrawiam
Joanna
Dzień dobry.
UsuńPani Joanno robiłam tem krem po raz pierwszy, ale to i tak jest zwykły budyń, jedynie z dodatkiem jajek. Nic takiego u mnie nie miało miejsca. Proszę mi wierzyć gdyby z przepisem było coś nie tak nie wstawiłabym go na bloga, bo to dla mnie nie byłaby ogromna ujma. Tym bardziej, że skorzystałam z przepisu Joasi, a ona prowadzi bloga już szmat czasu. Ona też skorzystała z przepisu innej doświadczonej blogerki. Krem po ugotowaniu gęstnieje i ma konsystencję budyniu. Krem należy gotować mieszając kilka chwil i nie należy go zdejmować z ognia jak tylko trochę zgęstnieje. Mąka musi się dobrze przegotować. Mój po ugotowaniu miał konsystencję budyniu ale po kilkunastu godzinach w lodówce był gęsty, powiedziałabym galaretowaty i woda owszem była, ale tylko w około masy budyniowej i to w bardzo małej ilości. Przykro mi bardzo, ale nie wiem jaki mógł być powód. Być może Pani za krótko gotowała po wlaniu zawiesiny. Naprawdę jest mi bardzo źle z tym i na pewno to powtórzę, żeby zobaczyć czy krótkie gotowanie ma na to wpływ.
Pozdrawiam serdecznie!
Dzień dobry.
UsuńPani Danuto, proszę się nie przejmować moim niepowodzeniem. Jestem niedoświadczoną kucharką, więc powodów dla których budyń się nie udał mogło być wiele. Trochę żal mi było, bo tuż po zdjęciu z ognia budyń był idealny - bardzo gęsty, a dopiero w trakcie studzenia się "rozlewał".
Póki co, nadziałam ptysie bitą śmietaną i też były super :)
Mogę zapewnić, że się tak łatwo nie poddam i będę próbować do skutku, bo składniki na budyń nie są drogie, a uwielbiam tego typu masy. Przede wszystkim, za Pani radą, postaram się go dłużej gotować. Spróbuję też wystawić go po ugotowaniu na zewnątrz, może intensywniejsze studzenie pomoże.
Przepraszam bardzo, że sprawiłam Pani przykrość.
Mimo wszystko, dziękuję za przepis!
Pozdrawiam
Joanna
Jeżeli już ktoś komuś sprawił przykrość, to na pewno ja sama sobie, ale nie Pani. To strasznie deprymujące kiedy komuś coś nie wyjdzie z mojego przepisu, chociaż raczej sie to nie zdarza. Ja popełniłam błąd w przepisie, że nie napisłam jakiej mąki pszennej. Pani Joasiu czasami się wydaje, że to takie oczywiste co do mąki, moja wina- mąka do budyniu nie może być tortowa. Najlepsza jest mąka poznańska typ 500 lub typ 550. Proszę i wybaczyć to niedopowiedzenie, zaraz to dopiszę dla przyszłych czytelników- bardzo Panią przepraszam- przyznaję się do tego niedopatrzenia i przykro mi, że poniosła Pani straty. Też jestem tylko człowiekiem i mnie może się czasami przydarzyć taki błąd.
UsuńPozdrawiam serdecznie!!!
Aż poszłam sprawdzić mąkę i faktycznie, używam tortowej, typ 400. To może być to!
UsuńJak tylko kupię odpowiednią mąkę, to sprawdzę (tylko tym razem może jakieś babeczki nadzieję tą masą, dla odmiany) i dam znać.
Pani Danuto, dziękuję za Pani pomoc! Pragnę podkreślić, że jestem Pani stałą czytelniczką i wiele Pani przepisów już wypróbowałam i z żadnym nie miałam kłopotów, mimo, że niektóre wydają się być skomplikowane, a moje umiejętności są jakie są :). I mimo tej jednej porażki, nadal będę z nich korzystać!
Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Pozdrawiam serdecznie.
Joanna
Pani Joasiu, bardzo dziękuję za wyrozumiałość i jeszcze raz bardzo Panią przepraszam.
UsuńPozdrawiam serdecznie!!!
Dzień dobry,
UsuńChciałam tylko dać znać, że Tym razem budyń wyszedł za pierwszym razem! I cieszę się jak dziecko :D
Tym razem użyłam mąki typu 550 i gotowałam wydaje mi się odrobinę dłużej, ale też nie chciałam przesadzić, bo się naprawdę gęsty zrobił (odchodził od ścianek garnka) i nie chciałam przypalić. W każdym razie wydaje mi się że to faktycznie kwestia mąki. Po ostudzeniu stracił na gęstości, ale to akurat dobrze, bo uzyskał konsystencję takiego budyniu jak się robi z torebki.
W każdym razie ptysie (bo mąż jest amatorem wszystkiego co z gotowanego ciasta i na babeczki kręcił nosem) wyszły genialne! Dokładnie takie jak mama kupowała jak byłam mała!
Bardzo dziękuję za przepis i porady.
Pozdrawiam serdecznie!
Joanna
Witam Joasiu. Widzę, że jesteś uparta, a to znaczy że jesteś bardzo kreatywna w kuchni. Wydawałoby się, że zawartość "mąki w mące" i "cukru w cukrze" - hi, hi- jest taka sama, a jednak ma to ogromne znaczenie. Bardzo się cieszę, że krem wyszedł- kamień z serca. Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie!!!
UsuńDanusiu ale kusisz słodkościami, superowe są te Twoje słodkości.
OdpowiedzUsuńI jak ja mam tu schuść... :)
Pozdrawiam serdecznie.
Popatrz JaGo, a ja tyle jem i ostatnio przez miesiąc schudłam 4 kilogramy. Nie cieszę się za bardzo z tego, bo jadłam jak dotychczas, czyli dużo a waga spadła.
UsuńPozdrawiam niedzielnie!
Witam,ojej a moje właśnie się upiekły (szkoda, że dopiero teraz znalazłam Pani przepis kiedy sobie przysiadłam, żeby sobie odsapnąć, ale ten znaleziony jest bardzo podobny, ale był o połowę mniejszy tak na pierwszy raz mniejsze ryzyko)
OdpowiedzUsuńKilka lat wcześniej każda próba upieczenie ptysiaków kończyła w koszu .A teraz wyszły super i taka jestem dumna, ze muszę podzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Po pierwsze: trzeba pozbyć się męża(bo jak nie wyjdzie to wstyd się przyznać, a przecież lepiej aby domownicy uważali mnie za" super szefa domowej kuchni," a nie partacza (to tylko moja ambicja bo oni i tak wszystko pałaszują)
Po drugie wcześniej miałam fatalny piekarnik teraz piekłam z termoobiegiem na 200 i nie otwierałam w czasie pieczenia i zostawiłam po wyłączeniu w uchylonym piekarniku
Po trzecie mam wątpliwości co do mąki tortowej, bo poprzednio takiej używałam myśląc,że będzie lżjsza i była klapa teraz użyłam mąki z Podlasia 550. Tortowa na pewno nie nadaje się do budyniu(też sprawdziłam na własne skórze)podobnie jak do zasmażek. Doświadczone gospodynie używają odpowiedniego rodzaju maki do różnych potraw instynktownie ,a dla młodszych kucharek mąka pszenna to mąka pszenna.może dziewczyna której nie wyszedłl krem tak zrobiła. Ja czasami gotuje budyń z żółtek cukru wanilii i pół na pół mąki pszennej i ziemniacznej jest sztywniejszy (używam go do kruchych babeczek) ale ten z tylko z pszennej jest smaczniejszy.
A co trzymania figury, to ja też mimo, ze zimą zawsze pozwalam sobie więcej podjadać to chudnę i też się martwię bo u mnie to zawsze idzie w parze z anemią. Mam kłopoty z tarczycą(i mimo niedoczynności mam kłopot z przytyciem)No,ale właśnie dzięki Pani przypomniałam sobie o kwasie buraczanym i właśnie wczoraj nastawiłam jak się zrobi będę sobie popijać. Poletko rzeżuszki już
wciełam.
No tak blog kulinarny, a ja tak pobiadoliłam medycznie, ale przecież od kuchnii do zdrowia blisko.
A zapomniałam, zrobiłam wędlinkę w osłonkach wyszła super wiec zamierzam kupić praskę tylko nie wiem jakiej wielkości, żeby rodziny nie katować jedzeniem tej samej wędliny przez ruski rok (nie jesteśmy strasznie mięsożerni)
Za chwilę mąż przywiezie mi prawdziwe mleko i zrobię twarożek Pani sposobem (syn już nie może się doczekać, on jest urodzony w 1988 i gdy był mały( miałam większy dostęp do wiejskiego mleka) często mu robiłam , więc dla niego to rarytas, a córeczki, urodzone wiele,wiele lat póżniej nauczone sklepowego smaku grymaszą.
Pozdrawiam Hania.
Witam Pani Haniu. Ja Męża nie zawsze sie mogę pozbyć w czasie robienia jakiejś potrawy, ale jak się zdarzy, że coś nie wyjdzie to staram się go przekonać, że tak ma być. Może wierzy , może nie, a jest smakoszem, ale nie chcąc mi robić przykrości mówi, że smaczne.
UsuńCo do mąki, to przyznaję rację. Dopisałam już w przepisie i poprawię na mąkę typ 550. To prawda, że to co dla mnie jest oczywiste nie dla każdego musi być takie jasne. Czasami i ja mogę czegoś nie dopowiedzieć, ale prowadząc bloga powinnam szczegółowo wszystko pisać. Biorę to na swoje barki, ale myślę, że czytelniczka Joasia mi to wybaczy. Miałam widocznie gorszy dzień, staram się bardzo dokładnie to wszystko pokazywać i opisywać, ale cóż i mnie może się zdarzyć. Nie jest mi z tym dobrze, ale stało się .
Cieszę się, że wędlinka smakowała. Ja mam szynkowar do którego wkładam 1 kg mięsa, także po sparzeniu jest akurat dla nas dwojga na tydzień. Bardzo Pani dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie!!!
Witam, ja też zawsze żle się czuję, kiedy"sprzedam" przepis i coś nie wyjdzie,ale nie zawsze to wina właściciela przepisu, bo czasami taka leciutka nadinterpretacja powoduje, że nie wszystko gra A nauka na własnych błędach jest najlepsza na dłużej zapada w pamięć.Pamiętam swoją pierwszą zupę, dziś to już rodzinna anegdota. Była to ogórkowa z kiszonych ogórków SŁODKA I POMARANCZOWA od ilości wkrojonej marchewki. Mąż świeżopoślubiony udawał,ze zjadł ze smakiem, i dzisiaj jest ze mnie dumny.
UsuńPani blog jest wzorcowy, przepisy są podawane bardzo precyzyjne, aż zazdroszczę bo ja w kuchni jestem chaotyczna i taka na " oko" (a pamiętam jak się denerwowałam, jak moja mama mówiła: no wiesz weż tak na oko tyle, żeby było dobrze)
Pozdrawiam Hania.
Witam Pani Haniu. Kiedy nie prowadziłam jeszcze bloga to również większość robiłam na tzw. oko. Mąż się zawsze dziwił, że wbrew powiedzeniu "na oko to chłop w szpitalu zmarł", że mnie to wychodzi. Największym paradoksem jest to, że teraz już nie potrafię nic zrobić na oko. Prawie czterdzieści lat gotowałam tylko częściowo korzystając z receptur, a i tak wszystko szło na szklanki i łyżki. Teraz muszę wszystko ważyć, mierzyć itp. Raz, że na bloga musi być dokładnie podane, a dwa, że ciężko by mi było już teraz przestawić się na wyczucie. Ostatnio była u mnie córka z wnukiem na feriach i przejęła pałeczkę w kuchni. Wszystko robiła na " oko" i wszystko jej wychodziło jak trzeba. Podjęłam się jednak prowadzenia bloga i zadanie musi być wykonane dobrze bo by mnie czytelnicy powiesili. Pani Haniu dziękuję bardzo za miły komentarz.
UsuńPozdrawiam słonecznie i jakby wiosennie!!!
Razem z mężem czasem robimy takie ptysie. Nasza ulubiona wersja to ptysie po prostu z bitą śmietaną, polane białą i mleczną czekoladą. Są przepyszne!! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPrzyszla nam dzisiaj ochota na ptysie których pewnie nie jedliśmy około 20 lat.Sa pyszne!Zrobilam z polowy porcji,niebo w gebie!Pozdrawiam.Ewa
OdpowiedzUsuńDawno ich nie robiłam, ale idzie jesień i pewnie w któryś dzień nas zassie- dziękuję Ewuniu- pozdrawiam :)
UsuńA dzisiaj na Red River eklerki tak jak na zdjeciu.dziekuje Danusiu,ze jestes!!Ewa Czekam ciagle na Twoja ksiazke?
OdpowiedzUsuńEwuniu Kochana, bardzo dziękuję , a książka na razie w planach- pozdrawiam serdecznie :)
UsuńDanusiu dzisiaj robiłam ptysie wg Twojego przepisu wyszły rewelacyjnie, mój mąż nie mógł się nachwalić.Pycha
OdpowiedzUsuńDziękuję Iwonko. Bardzo się cieszę, że przepis się sprawdził. Jak się jest kreatywnym w kuchni to raczej wszystko wychodzi. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńDanusiu,z Twojego dużego doświadczenia.Dlaczego ptysie nie urosły.Chcę zrobić jeszcze raz ale nie wiem,gdzie popełniłam błąd.Pomocy.
OdpowiedzUsuńWitam Stasiu. Ojej bardzo mi przykro, że Ci nie urosły, ale naprawdę nie wiem jaka jest przyczyna. Ciasto przed dodawaniem jajek winno być zimne, piekarnika nie należy otwierać w czasie pieczenia i musi być ta temperatura, którą podałam. Może za krótko miksowałaś Stasiu. No mam ćwieka, bo mnie się nie zdarzyło żeby nie wyrosły. Stasiu rób zgodnie z przepisem, chociaż Ty akurat jesteś dokładna. Nie potrafię powiedzieć dlaczego tak się stało. Może piecz dłużej, każdy piekarnik różni się w temperaturze pieczenia, one muszą być w mocno złotym kolorze. Tak jeszcze myśle, że może jaja miałaś duże, ja nie ujęłam tego w przepisie, ale używam średniej wielkości.Matko kochana no nie wiem Stasiu. Wybacz moją niewiedzę. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńDanusiu,potwierdziłaś moje przypuszczenia,za krótko miksowałam.Ale wnuczka mi pomagała.Dziękuję za szybką odpowiedź.Robię jeszcze raz.Napiszę jak wyszło.Nie sądziłam,że d€gość miksowania może mieć znaczenie.Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMoże mieć znaczenie, ponieważ podczas miksowania napowietrzasz ciasto. Trzymam kciuki za pomyślne ptysie. Pozdrawiam serdecznie i już niedługo wracam na bloga :)
UsuńNo i udało się.Ptysie wyszły doskonałe.Trzeba po prostu ciasto dobrze zmiksować
OdpowiedzUsuńStasiu, no to kamień z serca mi spadł. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz. Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń